Cytat tygodnia

CYTAT TYGODNIA:
To dla nas zimny prysznic, ale może lepiej przegrać raz 0:5 niż pięć razy po 0:1.
Marek Saganowski, napastnik ŁKS Łódź po meczu ŁKS - Lech (0:5)

niedziela, 24 października 2010

Półmetek grupowej rywalizacji w Lidze Europejskiej

W miniony czwartek Lech Poznań meczem w Manchesterze zakończył pierwszą rundę gier w fazie grupowej Ligi Europejskiej. Sensacji nie było, Mistrz Polski uległ dość łatwo eksperymentalnie zestawionemu rywalowi 1:3. Zdziwienia być nie może, gdy przyjrzymy się temu, kto tego wieczora rozdawał karty - bohaterem został Emmanuel Adebayor, świetne zawody rozgrywał świeżo upieczony mistrz świata David Silva, a w środku pola dominowali v-ce mistrz globu Nigel De Jong oraz Patrick Vieira, który ma za sobą sto siedem gier w reprezentacji Francji.

Pieniądze w piłkę nie grają, ale pewnych różnic zatrzeć się nie da. Lech z Manchesterem najprawdopodobniej przegrałby dziewięć spotkań na dziesięć i teraz cała nadzieja w tym, by ten dziesiąty mecz przytrafił się za niecałe dwa tygodnie w Poznaniu. W czwartkowym meczu Kolejorz potwierdził to, co się o nim w tym sezonie mówi. A mówi się, że Lech ma problem z powtarzalnością. Gdy w pierwszej połowie gra dobrze można niemal w ciemno założyć, że po przerwie będzie katastrofa. I vice versa. Na City of Manchester Stadium podopieczni Jacka Zielińskiego zaczęli źle i już po dwudziestu pięciu minutach było 2:0 dla gospodarzy. Po przerwie akcje poznaniaków zaczęły być wreszcie składne, piłka krążyła między zawodnikami a nie była tylko wykopywana daleko przed siebie, jak to zdarzało się w pierwszych czterdziestu pięciu minutach. Jedna z takich akcji przyniosła Lechowi bramkę kontaktową, choć akurat jej strzelec Joel Tshibamba mógł tego dnia ustrzelić nawet hat-tricka. Ostatecznie trzecią bramkę dołożył Adebayor i stało się jasne, że Manchesterowi nic złego tego dnia stać się nie może. Podopieczni Jacka Zielińskiego swojego występu nie musieli się jednak wstydzić.

Tak jak wstydzić nie muszą się dorobku po trzech kolejkach Ligi Europejskiej. Po losowaniu dominowały opinie, że sukcesem lechitów będzie każdy jeden punkt, a tymczasem już na półmetku Kolejorz ma tych punktów cztery. Oczywiście może zdarzyć się tak, że na tych czterech się zakończy, bo praktycznie w żadnym z pozostałych do rozegrania meczów Lech nie będzie faworytem, ale przecież poznaniacy nieraz już udowodnili, że to właśnie z pozycji skazywanego na pożarcie gra im się łatwiej. 

Prawdziwym problemem Lecha Poznań jest postawa w polskiej ekstraklasie, bo niezłe występy w Europie nie mają żadnego przełożenia na rozgrywki krajowe, w których z ośmiu spotkań Kolejorz przegrał aż połowę. Okazja do zmiany tego stanu rzeczy już dziś w Zabrzu.

2 komentarze:

  1. Wszystko fajnie, można się niby cieszyć z drugiej pozycji... Sęk jednak w tym, że wiadomo, iż Lech daleko nie zajdzie w Lidze Europejskiej (jak wielka moja wiara by nie była nie warto się oszukiwać). Znacznie bardziej ucieszyłoby mnie gdyby wreszcie zaczęli grać w ekstraklasie na przyzwoitym poziomie, bo tam można faktycznie o coś powalczyć. Szczerze mówiąc bardziej zadowoliło by mnie miejsce w pierwszej piątce i odpadnięcie po fazie grupowej w LE niż wyjście z grupy i miejsce 14 w ekstraklasie. A to co Lech pokazuje ostatnimi czasy przy tak, przyznajmy to, słabej konkurencji zasługuje na pomstę do nieba...

    Jeszcze taka jedna mała dygresja: pamiętacie jak Stilić grał gdy przyszedł do Lecha? Pamiętacie jak grał Kriwiec w rundzie wiosennej? Nie macie wrażenia, że po pół roku występów w polskiej lidze coś się psuje w piłkarzach, którzy mając początkową formę mogliby bez problemu walczyć o miejsce w składzie klubów francuskich czy niemieckich?

    OdpowiedzUsuń
  2. PS: Obawiam się, że Rudnevs też już nigdy nie strzeli 3 bramek - nawet Polonii Bytom...

    OdpowiedzUsuń